13-01-2011 22:32
10.000 B.C.
W działach: Film | Odsłony: 13
Rzecz dzieje się, jak sam tytuł mówi, w odległych czasach prehistorii. Otóż w pewnym plemieniu żyje sobie dzielny młodzian i jego mentor, którzy wraz z współbraćmi polują na mamuty. Pewnego razu, obóz łowców zostaje zaatakowany przez dziwnych najeźdźców, poruszających się na grzbietach bestii, zwanych końmi, oraz władających błyszczącą bronią. Porywają oni ludzi z plemienia łowców mamutów, w tym uroczą Evolet (Camilla Belle), kochankę D’Leh (Steven Strait). Nasz łowca postanawia ruszyć za porywaczami, aby odbić ukochaną. Podczas podróży pomaga mu jego mentor i wódz wioski Tic’Tic (Cliff Curtis). Wielcy łowcy idąc tropem napastników docierają do dziwnych oraz niebezpiecznych krain.
Tak pokrótce przedstawia się fabuła, jednego z dziwniejszych obrazów Emmericha. Niemiecki reżyser przyzwyczaiwszy swych widzów do widowiskowego kina rozrywkowego, pełnego akcji i obramowanego amerykańskim patosem, tym razem zaliczył ostry kamień w bucie. Wszystko za sprawą scenariusza i gry aktorskiej. Które w całym obrazie wypadają mizernie. Zwykle jechanie po schematach, w amerykańskim kinie rozrywkowym się opłaca, jednak tym razem dostaliśmy wyjątek od reguły. Poprawne politycznie przemowy i epitety miłosne, nijak się maja do realiów prehistorycznych, gdzie królowała zasada „Zabij by zjeść, lub ty będziesz zjedzony”. W rezultacie mamy na ekranie za dużo nadmuchanej wyniosłości, która przewijając się z heroicznymi okrzykami i wyznaniami miłosnymi, usypia widza. Na domiar złego gra aktorska jak i sama charakteryzacja potrafią owo uczucie skutecznie spotęgować. Wydepilowane torsy jaskiniowców, ni jak maja się do rysunków z podręczników szkolnych, zaś wiecznie idealny makijaż na twarzy Camilli Belle, mimo iż ładny, psuje tylko klimat tamtej epoki. Sama gra aktorów jest co najwyżej w kilku wypadkach poprawna, jednak nie starają się oni zbytnio uwiarygodnić swych postaci. W sumie dzięki scenariuszowi oraz charakteryzacji, jest to niemal niemożliwe.
Obraz przed kompletną klapą ratują efekty wizualne, które są naprawdę świetnie zrobione. Zwłaszcza podobały mi się komputerowo stworzone plenery pustyni i budowanej na niej świątyni. Same stworzenia prehistoryczne, również są całkiem ciekawie wymodelowane i przedstawione. Choć z lekka dobiły mnie mamuty na pustyni, to dało się to po pierwszej fali śmiechu, jakoś gładko przełknąć. Na plus z pewnością można też zaliczyć sceny batalistyczne, których w całej produkcji jest mniej niż by chciano. Dodatkowo jest to okraszone nie najgorszą muzyką, która jednak nie zapada jakoś szczególnie w pamięć po seansie. Po prostu dobrze brzmi w samym filmie, jednak pozbawiwszy dźwięk obrazu, staje się on pusty i wtórny.
Dostaliśmy zatem dość mocno wtórną pozycję, jednak osadzoną w zamierzchłej przeszłości ludzi. Niby fajnie, ale jak się okazało mocno to z sobą nie współgra. Młodym widzom, nastawionym na bardzo niewymagającą rozrywkę może się to spodobać, choć też niekoniecznie. Starszym fanom Emmericha i jego twórczości, powiem tylko tyle, ze jest to pozycja na raz i raczej nie obowiązkowa. Ot można to zobaczyć przy piwku z kilkoma kumplami, podczas gry w karty i szybko o tym zapomnieć.
OCENA - 4,5/10
Tak pokrótce przedstawia się fabuła, jednego z dziwniejszych obrazów Emmericha. Niemiecki reżyser przyzwyczaiwszy swych widzów do widowiskowego kina rozrywkowego, pełnego akcji i obramowanego amerykańskim patosem, tym razem zaliczył ostry kamień w bucie. Wszystko za sprawą scenariusza i gry aktorskiej. Które w całym obrazie wypadają mizernie. Zwykle jechanie po schematach, w amerykańskim kinie rozrywkowym się opłaca, jednak tym razem dostaliśmy wyjątek od reguły. Poprawne politycznie przemowy i epitety miłosne, nijak się maja do realiów prehistorycznych, gdzie królowała zasada „Zabij by zjeść, lub ty będziesz zjedzony”. W rezultacie mamy na ekranie za dużo nadmuchanej wyniosłości, która przewijając się z heroicznymi okrzykami i wyznaniami miłosnymi, usypia widza. Na domiar złego gra aktorska jak i sama charakteryzacja potrafią owo uczucie skutecznie spotęgować. Wydepilowane torsy jaskiniowców, ni jak maja się do rysunków z podręczników szkolnych, zaś wiecznie idealny makijaż na twarzy Camilli Belle, mimo iż ładny, psuje tylko klimat tamtej epoki. Sama gra aktorów jest co najwyżej w kilku wypadkach poprawna, jednak nie starają się oni zbytnio uwiarygodnić swych postaci. W sumie dzięki scenariuszowi oraz charakteryzacji, jest to niemal niemożliwe.
Obraz przed kompletną klapą ratują efekty wizualne, które są naprawdę świetnie zrobione. Zwłaszcza podobały mi się komputerowo stworzone plenery pustyni i budowanej na niej świątyni. Same stworzenia prehistoryczne, również są całkiem ciekawie wymodelowane i przedstawione. Choć z lekka dobiły mnie mamuty na pustyni, to dało się to po pierwszej fali śmiechu, jakoś gładko przełknąć. Na plus z pewnością można też zaliczyć sceny batalistyczne, których w całej produkcji jest mniej niż by chciano. Dodatkowo jest to okraszone nie najgorszą muzyką, która jednak nie zapada jakoś szczególnie w pamięć po seansie. Po prostu dobrze brzmi w samym filmie, jednak pozbawiwszy dźwięk obrazu, staje się on pusty i wtórny.
Dostaliśmy zatem dość mocno wtórną pozycję, jednak osadzoną w zamierzchłej przeszłości ludzi. Niby fajnie, ale jak się okazało mocno to z sobą nie współgra. Młodym widzom, nastawionym na bardzo niewymagającą rozrywkę może się to spodobać, choć też niekoniecznie. Starszym fanom Emmericha i jego twórczości, powiem tylko tyle, ze jest to pozycja na raz i raczej nie obowiązkowa. Ot można to zobaczyć przy piwku z kilkoma kumplami, podczas gry w karty i szybko o tym zapomnieć.
OCENA - 4,5/10